Chciałam mieć dużą rodzinę – ale potem poznałam moje dzieci
Fot:
Dorastając, miałam jasną wizję życia, które chciałam zbudować: udana kariera, wygodny dom, kochający mąż i czwórka pięknych dzieci – najlepiej dwóch chłopców i dwie dziewczynki – wszystkie w zbliżonym wieku, rozłożone w idealnych, małych co drugi rok odstępach. Wyobrażałam sobie, że odziedziczą duże brązowe oczy po mojej stronie rodziny i będą nadzwyczaj, nieprawdopodobnie, dobrze wychowanym rodzeństwem, które jakimś cudem nigdy się nie kłóciło ani nie sprzeczało. (LOL.)
Czwórka dzieci wydawała się idealna pod każdym względem. Chciałem mieć duże, żywe gospodarstwo domowe pełne ciepła i miłości. Jako najstarsza z trójki dorastających dzieci, rozwinęłam w większości arbitralny sprzeciw wobec nieparzystych zestawów dzieci – zawsze chcieliśmy mieć jeszcze jednego brata lub siostrę, żeby nasze zespoły były parzyste. (Całkowicie logiczne myślenie w tamtym czasie, OK?) Czworo dzieci wydawało się dużo, ale możliwy do opanowania poziom „dużo”, jak na moje ówczesne bezdzietne, całkowicie niedoświadczone standardy.
Flash forward do rzeczywistości: Mam dwoje dzieci. Nie będę miała więcej. I wiecie co? Jestem z tego powodu naprawdę szczęśliwa. W rzeczywistości, pomysł posiadania trzeciego dziecka (nie mówiąc już o czwartym lub więcej) doprowadza mnie do czystej paniki, ponieważ szczerze? Jestem DONE. Moje ręce są pełne – cudownie, szczęśliwie pełne – i nie jestem psychicznie ani fizycznie przygotowana na więcej dzieci, niż już mam. Moje serce jest zadowolone, a moja fabryka dzieci jest zamknięta na zawsze, bez wahania czy żalu.
Reklama
To nie dlatego, że moje dzieci okazały się jakimiś strasznymi demonicznymi potworami (nie przez większość dni, w każdym razie). To dlatego, że tylko żyjąc i doświadczając macierzyństwa, możesz zrozumieć, co ono dla ciebie znaczy. Jest to prawda zarówno na poziomie praktycznym, jak i emocjonalnym: Dopóki nie będziemy w samym środku macierzyństwa, jak możemy zrozumieć, dokąd nas ono zaprowadzi, albo jakie linie i granice wyznaczymy wokół naszych rodzin? Bez względu na to, jak dużo wydaje nam się, że wiemy o tym, jakim będziemy rodzicem, to wszystko są spekulacje, dopóki nie zaczniemy tego przeżywać i oddychać. W końcu, który rodzic nie powiedział, że „nigdy” nie zrobi lub nie pozwoli na coś (od współspania do czasu ekranowego do używania smyczy dla maluchów), a potem w końcu to zrobił? Wszyscy z nas. EVERY FREAKING ONE OF US.
Jestem bardziej niespokojną matką, niż się spodziewałam. Jestem wrażliwa, emocjonalna i niezwykle oddana moim dzieciom, mężowi, moim osobistym zainteresowaniom i karierze. Rzucam się w wir tych wszystkich rzeczy, a na koniec dnia nie mam już nic do zaoferowania. Jestem szczęśliwa, ale jestem wyczerpana.
Niektórzy ludzie potrafią naprawdę dobrze wychowywać czwórkę, szóstkę czy tuzin dzieci. Ja nie jestem pewna, czy jestem taką osobą. Czworo dzieci to była piękna wizja, ale dwoje to dla mnie przyjemna rzeczywistość. Jest mniej stresująca finansowo. Pozwala nam na dość łatwe podróżowanie. Nie muszę jeździć minivanem! Jestem w stanie poświęcić obojgu dzieciom dużo mojego czasu i uwagi, jednocześnie mając karierę i własne życie (choć poczucie winy matki lubi się wkradać i sprawiać, że zastanawiam się, czy to kiedykolwiek naprawdę wystarczy). Czy inni ludzie mogą sobie z tym wszystkim poradzić mając większą rodzinę? Oczywiście, że tak. Ale nie sądzę, żebym ja mogła.
Idealna liczba dzieci jest inna dla każdego, zarówno jeśli chodzi o oczekiwania, jak i rzeczywistość. Rodzina z jednym dzieckiem nie jest mniej wartościowa czy idealna niż rodzina z dwójką czy piątką dzieci. Każdy rodzic jest wyjątkowy, podobnie jak każde dziecko. Dwoje dzieci może czuć się jak milion lub za mało, w zależności od zaangażowanych graczy. Osobiście rozkwitam w dokładnym poziomie chaosu, który obecnie istnieje w moim gospodarstwie domowym.
Tutaj jest wyznanie: moje pragnienie dużej rodziny utrzymywało się dobrze w mojej drugiej ciąży, a nawet przez wczesną część życia mojego najmłodszego dziecka. Był on naszym drugim dzieckiem, ale niekoniecznie ostatnim. W każdym razie jeszcze nie teraz. Ale z czasem to się zmieni.
Reklama
Czasami myślę o moim synu jako o „bliższym”. To znaczy, wiedziałam, że po tym dziecku moja macica jest zamknięta dla biznesu. Stał się swego rodzaju wielkim finałem: entuzjastyczną, kochającą, niezwykle bystrą, super emocjonalną osobą, która wymaga więcej mojej energii niż przeciętny miś. Nie jestem pewna, czy byłabym w stanie matkować obojgu moim dzieciom na takim poziomie, na jaki zasługują (lub jakiego wymagają), gdybyśmy dodali do naszej rodziny kolejne dziecko. Na tym właśnie polega zrozumienie własnych mocnych stron i ograniczeń. I wiem, że jestem najlepszą mamą, jaką mogę być z dwójką dzieci: nie więcej, nie mniej. To nie one, to ja. (OK, może to trochę one.)
Nie jestem smutna z powodu dzieci, których nie miałam. Prawda jest taka, że mam wszystko, czego chcę i potrzebuję, a nasza rodzina czuje się kompletna. Kiedy to się sprowadza do tego, to jest proste: Nie chcę tego, co myślałam, że chcę. Uwielbiam być mamą dwójki moich niesamowitych, pełnych energii dzieci. Tak, czasami sprawiają, że nasz dom wygląda jak zoo, ale w jakiś sposób zawsze czuję się jak w domu. Moim nowym marzeniem jest dwójka, a my żyjemy nią dobrze.
Ten artykuł został pierwotnie opublikowany online w styczniu 2020 r.
.